Archiwum

Archive for Sierpień 2011

W obronie czarnego sportu

31 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

Wpadł mi przed tygodniem w ręce poważny polski tygodnik. Żaden tam sportowy czy typowo żużlowy. Taki duży, kolorowy i społeczno-polityczny o nakładzie ponad 200.000 sztuk. Przypadkiem natknąłem się w nim na krótki tekst „Szarża na motorach” na temat czarnego sportu na dechach bydgoskiego teatru.

Recenzja przedstawienia teatralnego „Szwoleżerowie” zaczyna się tak:

„Żużel to sport straceńców- większość karier kończy się na wózku inwalidzkim albo w trumnie, część zawodników nie wytrzymuje presji i popełnia samobójstwo. To jednocześnie sport, w którym Polacy są w ścisłej światowej czołówce.”

Jestem w szoku. Dawno takich bzdur nie czytałem. Ktoś tu nie ma zielonego pojęcia o żużlu i uprawia czarny PR przeciwko tej dyscyplinie. Większość jeździ na wózku? To znaczy ilu? Proszę listę nazwisk. Policzymy i zobaczymy, czy większość żużlowców jeździ na czterech, czy jednak na dwóch kółkach. Większość ginie na torze? Absurd. Kłamstwo. To nie są piloci kamikadze. Ile było wypadków śmiertelnych w tym roku na klasycznym żużlu? Zero.* A rok temu? ZERO! Ostatnie tragiczne wypadki miały miejsce w 2007 roku. Zginęli wtedy Kenny Olsson i Michal Matula. Ostatnim Polakiem, który stracił życie na owalu był Wojciech Kiełbasa (2001 rok). W sumie zginęło naszych czterdziestu jeden (tak podaje dość solidne internetowe źródło) w całej historii polskiego żużla, która zaczęła się w 1932 roku. To nie są świry-samobójcy. Bardzo często są to ofiary pecha albo bezmyślności innych osób. Przykład? Śmierć Zbigniewa Raniszewskiego, który zabił się przed laty o betonowe schody!

Życie i śmierć owalem kreślone? Raczej zwykły pech. Zdarza się wszędzie.

Na kolarskim Giro d’Italia zginął w tym roku Wouter Weylandt. Przed rokiem na jednym z wyścigów umarł Thomas Casarotto, w 2008 Bruno Neves i tak można wymieniać średnio co dwa lata. Dlatego pytam: czym żużel różni się od innych sportów, gdzie ważną rolę odgrywa prędkość? Niczym. Mało tego – jest bezpieczniejszy od chociażby wspomnianego kolarstwa, bo zawodnicy osiągają w obu dyscyplinach podobne prędkości, ale żużlowców chronią kaski, kevlary, ochraniacze. A Kolarze ścigają się w samych gaciach i z kaskiem na głowie, który obowiązkowy jest dopiero od kilku lat! Speedway to nie jest Powstanie Warszawskie. To nie jest plaża Omaha w Normandii. Tu trup nie ściele się gęsto. Nie róbmy w prasie z widowiska sportowego teatrzyku dramatycznego!

„Część nie wytrzymuje i popełnia samobójstwo.” Jaka część? To brzmi, jakby codziennie ktoś się wieszał po zrobieniu słabego wyniku na torze. Zgadzam się, że mieliśmy w Polsce czarną serię. Robert Dados, Rafał Kurmański, Łukasz Romanek…  Za szybko odeszli i pozostawili wiele pytań. Co ich do tego skłoniło? Presja kibiców i prezesów? Problemy osobiste? Pewnie jedno i drugie, a i trzeci powód by się znalazł.

A dlaczego specjalnie przedawkował narkotyki kolarz Marco Pantani? Dlaczego chciał się zabić bokser Krzysztof „Diablo” Włodarczyk? Pewnie każdy kto to czyta byłby w stanie dorzucić swoje przykłady. Nie róbmy z samobójstwa znaku rozpoznawczego żużlowców. To się zdarza wszędzie.

Aha, z jednym się tylko zgadzam z kawałka cytowanego tekstu. Otóż jesteśmy w tym sporcie najlepsi na świecie…

Czytam dalej, że:

„Jan Klata wykorzystał żużel do kolejnego odcinka swojej opowieści o polskości, o naszej rdzennej potrzebie produkowania i czczenia bohaterów szaleńców, ofiar rzucających się na szaniec, kochanków śmierci oraz o niekończącej się polskiej szarży. Żużlowcy, wbrew zdrowemu rozsądkowi i za wszelką cenę, wpisują się w długi ciąg polskich bohaterów samobójców, tworzonych przez żądne heroicznej ofiary społeczeństwo ( w tym wypadku: władze klubu, żony i narzeczone oraz kibiców), czczonych minutą ciszy podczas narodowych festynów i stawianych za przykład kolejnym pokoleniom.”

Czy ja już coś wspominałem o powstaniu i otwarciu frontu zachodniego podczas wojny? Ja tego tekstu nie rozumiem. Ktoś tu ma jakieś chore zapędy romantyczne i żyje w innej rzeczywistości.

I już końcówka na szczęście:

„Opowieść o współczesnych szwoleżerach rozgrywa się, jak to w Polsce, na tle grobu-pomnika: obok żużlowego kopca leży figura zawodnika w kombinezonie i kasku, nad nią podwieszone są dwa motocykle i przelatujący nad nimi zawodnicy uchwyceni jednocześnie w chwili triumfu i śmierci. Zestresowani bohaterowie, poddawani nieustającej presji i zmuszani do najbardziej ryzykownych zachowań na torze: Mistrz, Złamany, i Nowy są od początku trupami – takie jest ich przeznaczenie, polska karma. Siłę bydgoskiego spektaklu osłabia tekst-zbudowany z gierek słownych i cytatów, nieprzekonujący.”

Spektaklu nie widziałem i oglądać nie będę. Ale skoro krytyk sztuki i niby znawca czarnego sportu ocenił tak sam speedway i żużlowe przedstawienie, to ja wyrażę własną opinię na temat cytowanej recenzji używając słów, które w niej padły: tekst „Szarża na motorach” osłabia, bo zbudowany jest z fałszywych gierek słownych. Na szczęście nawet dla przeciętnego kibica sportowego jest na pewno nieprzekonujący.

* Oba teksty powstały przed tragicznym wypadkiem w Gnieźnie, gdzie zginął młody człowiek, który nie miał jeszcze nawet licencji żużlowej. Ale to mojej opinii o tym sporcie nie zmienia i nie zmienię z tego powodu ani jednego słowa w tym tekście. Żadnej rewolucji we mnie nie będzie. Speedway, jak prawie każdy sport zawodowy, jest niebezpieczny, ale to ryzyko, prędkość i adrenalina uzależnia. Jeśli prawdziwy sportowiec tego raz doświadczy, to ciężko go zmusić, żeby przestawił się na szachy albo brydża sportowego.

Tomasz Armuła


Kategorie:żużel,speedway

Uparty jak osioł, wściekły jak osa, czyli…

28 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

Głównie o sobie z przymrużeniem oka

Chciałem przedwczoraj wsiąść na rower i zrobić rundę po szosie w ramach przygotowań do Tour de Pologne dla amatorów, ale zmogło mnie strasznie i przykuty do łóżka oglądałem jednym okiem senny etap Vuelta a Espana. I to dosłownie jednym.

Od kilku miesięcy trzymam się planu i wyrabiam na rowerze 200 kilometrów w miesiącu. Wynik może nie powala na kolana, ale powinien wystarczyć, żeby dokładnie za rok przejechać trasę TdP dla amatorów. W sumie nie wiadomo jeszcze co wymyśli Czesław Lang, ale po tak trudnym tegorocznym etapie trzeba się spodziewać najgorszego.

Szczytny cel, bo wyścig wpierał fundację Ewy Błaszczyk „A kogo?”, na starcie gwiazdy sportu, telewizji i przede wszystkim ośmiuset amatorów, którzy postawili sobie za cel dojechać do mety. Podobno łatwo nie było, bo Lang amatorów nie oszczędzał i zafundował im ścianę płaczu, czyli podjazd pod Gliczarów, na który wspinali się zawodowcy w TdP. Fajnie to widać na jutjubie, a przede wszystkim w dokumencie zrealizowanym przez TVP Sport, który pewnie jeszcze będzie powtarzany w tej stacji.

Ale to już historia i to bez mojego udziału, więc wracam do przygotowań do TdPA 2012. Wyrabiam te swoje nieszczęsne kilometry na rowerze szosowym zawsze w okularach i w kasku. Dla bezpieczeństwa. I wszystko na nic. Na ostatnim treningu dostałem osą między oczy. Jak mogła mnie trafić w centymetrową szparę między kaskiem i okularami? Nie wiem, ale myślę, że łatwiej trafić szóstkę w totka, więc od dzisiaj gram. Dojechałem jakoś do domu i to na szczęście nie na ślepo, ale po kilku godzinach nie byłem w stanie otworzyć oka. No i wstyd się przyznać, ale skończyło się wzięciem dopingu w szpitalu, czyli sterydy w tyłek i coś tam jeszcze w żyłę plus tabletki. No i chyba wkrótce alergolog podejmie decyzję, czy oprócz pompki i zapasowej dętki, będę musiał wozić pod siodłem strzykawki do walki z owadzim jadem. Taki doping na legalu. Mówię wam, kolarstwo jest bardziej niebezpieczne od żużla! (Ale o tym jeszcze kilka słów za parę dni).

Adamek Vs Kliczko -10.09.2011 Wrocław

No i tak leżę w tym łóżku lekko śnięty przez tabletki i nudny płaski etap hiszpańskiej Vuelty, aż mi się oczy zamykają. To znaczy jedno mi się zamyka, bo drugie jest zamknięte non stop, ponieważ wyglądam tak, jakbym chciał, żeby wyglądał Kliczko za dwa tygodnie po walce z Adamkiem. Pomarzyć zawsze można, ale z tych fantazji wybudził mnie sprint z udziałem Kittela, Sagana i Freire. Do walki z najlepszymi włączył się Michał Gołaś, ale Tyler Farrar zahaczył go kołem i posłał na asfalt przed samą kreską. Polak poharatał nieco głowę i kilka minut dochodził do siebie. Próbował nawet na szybko zatamować krwawienie z nosa. No i znów polała się polska krew, choć tym razem nie w Poznaniu…*

Jak patrzyłem na ambitnego Gołasia wsiadającego ponownie na rower, żeby po karambolu minąć metę, to pomyślałem sobie, że ja przez swoją kolarską „kontuzję” jestem za bardzo wściekły jak osa, a za mało uparty jak osioł. Dlatego wstaję z łóżka i jadę dziś dalej, żeby za rok nie było wstydu. Taki jest plan. W końcu to mój czas walki. I czas honoru…:)

 

—-

A póki co, to o Vuelcie mogę powiedzieć jedynie z dużym przymrużeniem oka:

Duży tam spokój

Nic się nie dzieje

Nikt się nie bawi

Nikt się nie ściga

Wszyscy się nudzą…

Jednak to się jeszcze rozkręci. Będzie walka, a faworytów do końcowego zwycięstwa wielu.

Ale ostatecznie to Joaquim Rodriguez z rosyjskiej Katiuszy prawdopodobnie złapie w Madrycie byka za rogi. Musi tylko wreszcie być w indywidualnej wojnie na czas  szybki i skuteczny, jak Organy Stalina.

Ale to tylko tak na moje oko oczywiście…

Tomasz „Osa” Armuła

 

*

Bohdan Tomaszewski (Fot. http://www.logan-tomaszewski.pl/)

Mój Ojciec ze stadionu X-Lecia w 1962 podczas Wyścigu Pokoju. Najsłynniejsze sprawozdanie miało miejsce w Poznaniu, gdy w tunelu pojawił się radziecki kolarz z podniesioną ręką, w której trzymał pompkę, a tuż za nim Polak z zakrwawioną głową. Mój Ojciec krzyknął: “Znów polała się polska krew w Poznaniu!”.

(http://www.logan-tomaszewski.pl/)

Kategorie:Kolarstwo

Bokiem, ale do przodu

25 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

W sobotę 27.08 we Wrocławiu odbędzie się Driftingowy Puchar Polski Drift Open 2011. W zeszłorocznej edycji imprezy pojawił się debiutant Bartłomiej „Borys” Solecki, który zgłosił się do wyścigu w ostatniej chwili, dość niespodziewanie przeszedł kwalifikacje i awansował do TOP 32 imprezy. Wrocławski drifter deklaruje, że w sobotę zrobi wszystko, aby wynik swój poprawić, ale zaznacza, że najważniejszy w tym wszystkim jest fun. Jego kibice już zapowiadają zorganizowany doping i dobrą zabawę połączoną z piknikiem podczas Drift Open 2011.

B. Solecki: "Przez rok nauczyłem się bardzo dużo. Praktyka i treningi zrobiły swoje. Nabrałem pewności siebie i wiem, że nie spalę się z nerwów na starcie. Jak palić, to tylko gumy w doborowym towarzystwie w sportowej walce i do samej mety ." (Fot. Michał Starościk)

Czym właściwie jest drift? To jazda bokiem. Takie jest chyba najkrótsze i najłatwiejsze tłumaczenie sposobu pokonywania toru wyścigowego w tej dyscyplinie sportowej. Cała sztuka polega na przejechaniu samochodem zakrętów w poślizgu kontrolowanym. To trochę jak żużel tylko w wydaniu samochodowym. Drift narodził się w Japonii ponad czterdzieści lat temu, gdzieś na górskich drogach w okolicach Nagano. Z czasem stał się bardzo popularny w USA i Australii. Szał jazdy bokiem nie ominął także Europy, ale chyba tylko lekko zahaczył Polskę. Problem polega na tym, że u nas ta dyscyplina motorowa nie jest przez większość kibiców i dziennikarzy uznawana za sport. To duży błąd, ponieważ drifting może wielu kierowcom otworzyć furtkę do kariery w rajdach samochodowych. W innych krajach już to wiedzą. My dopiero do tego powoli dojrzewamy.

Bartłomiej Solecki przez ostatni rok przeszedł sporą metamorfozę. Nie zajmuje się już wszystkim sam, ale nawiązał współpracę z innymi kierowcami i zamierzają teraz w trójkę stworzyć wspólny team. Koniec z mozolnym dłubaniem przy sprzęcie w pojedynkę. W drużynie szybciej i łatwiej. – Chcemy z „Katodem” i „Florkiem” w najbliższym czasie jeździć w trójkę w jednych barwach. Póki co tylko mój samochód jest na pełnym chodzie, ale reszta teamu powoli kończy przygotowywać swoje maszyny. Taka współpraca to dużo korzyści. Kolega prowadzi własny sklep z częściami samochodowymi i warsztat, więc wiele rzeczy robimy razem – tłumaczy „Borys”.

Nissan gotowy do walki. Pozostaje czekać... (Fot. Michał Starościk)

Jeszcze rok temu „Borys” walczył na torze nie tyle z rywalami, co z samym sobą i własnym autem. Dało się zauważyć brak doświadczenia, umiejętności i problemy z serwisowaniem samochodu. Ale to już przeszłość. – Teraz jest to dla mnie świetna zabawa. Przez rok nauczyłem się bardzo dużo. Praktyka i treningi zrobiły swoje. Nabrałem pewności siebie i wiem, że nie spalę się z nerwów na starcie. Jak palić, to tylko gumy w doborowym towarzystwie w sportowej walce i do samej mety – mówi Bartłomiej Solecki.

Mimo że jest to sport bardzo widowiskowy, to w Polsce wciąż jest niszowy. Nie powstaje zbyt wiele miejsc, gdzie zawodnicy mogliby legalnie się ścigać i podnosić swoje umiejętności. – Rakietowa to już jest dla mnie jazda na pamięć, a nie o to przecież chodzi. Trzeba być elastycznym. Stawiać sobie nowe cele, podnosić poprzeczkę i zmagać się z fajnymi technicznymi trudnościami. Ten tor jest wolny i właściwie wszystko wykonuje się maksymalnie na drugim biegu. I to jest problem, bo brakuje przez to frajdy i prawdziwej zabawy – tłumaczy „Borys”.

Ale dobrze, że we Wrocławiu jest choć jeden tor, na którym są organizowane imprezy tej rangi. I warto to zobaczyć, bo drift to specyficzna konkurencja, w której poziom adrenaliny rośnie wraz z zaciąganiem hamulca ręcznego. I tylko w sobotę na Rakietowej można zobaczyć, jak profesjonalnie i efektownie pali się gumy przy płocie wrocławskiego lotniska.

Początek zawodów: 27 sierpnia, godz. 10.00.
Miejsce: Tor Redeco, ul. Rakietowa 39.
Bilety: 20zł. Wejście za darmo dla dzieci do 12 lat i osób na wózkach inwalidzkich.

Poniżej obejrzyj BORYS DRIFT PROMO:

Tomasz A®muła

Kategorie:DRIFT

Apator – Kalkulator 40:0

21 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

Dziś miał być fajny mecz w Grodzie Kopernika. Ostatnia żużlowa niedziela Sparty Wrocław w tym sezonie, czyli pożegnanie z play off. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że wynik byłby korzystny dla gospodarzy. Ale to miała być przegrana ekipy z Dolnego Śląska po walce. Na torze. A wyszło tak, że wrocławianie do Torunia w ogóle nie pojechali. Dlaczego? Nie wiem i nie rozumiem tego.

Działacze WTS oświadczyli, że:

W związku z kontuzją dwóch zawodników podstawowego składu seniorów – Piotra Świderskiego i Tomasza Jędrzejaka, WTS S.A. informuje, że nie jest w stanie zbudować drużyny, która mogłaby podjąć walkę z UNIBAX Toruń.

Ustalmy jedno – ta drużyna ze Świderskim i Jędrzejakiem też nie byłaby w stanie podjąć walki, aby odrobić straty z Wrocławia (32:58). Bez względu na skład Sparta miała pojechać do Torunia powalczyć, pokazać się, pomachać kibicom i podziękować im, że są z nimi przez cały bardzo trudny sezon. U siebie i na wyjeździe. Jednym słowem-zawsze. Kadra nie ma tu większego znaczenia. Grunt, żeby rozegrać wszystko na torze, a nie na papierze.

Czytamy dalej w oświadczeniu:

Wstawianie do podstawowego składu zaplecza niedoświadczonych juniorów w świetle ostatnich tragicznych wydarzeń na torze uważam za zbyt ryzykowne. Mam nadzieję, że przyjmiecie Państwo tę trudną dla Klubu decyzję ze zrozumieniem.

Jeżeli dysponujemy niedoświadczonym zapleczem i wyjazd na tor juniorów jest ryzykowne, to po co przepis o starcie dwóch polskich młodzieżowców w ekstralidze? To przecież narażanie życia! Skoro młodzi zawodnicy nie potrafią jeździć, to kto dał im licencję żużlową i dlaczego?

O jakie wydarzenia na torze chodzi? Upadek Piotra Świderskiego? Tragedia w Gnieźnie? Jeżeli to ma taki ogromny wpływ na psychikę juniorów, to powinni zmienić zawód. Albo robimy żużlową żałobę narodową z powodu tego, co się stało i wszyscy żużlowcy zostają w domu, albo wszyscy wsiadają i jadą dalej. Widzę, że kluby zaplanowały dziś ściganie w lewo, więc nie rozumiem, czemu w Toruniu ma być inaczej.

Ktoś tu we Wrocławiu wykalkulował, że jechać do Torunia nie ma sensu. Ja wiem, że KSM minimalny jest sporym problemem dla Sparty, ale wystarczy wziąć kalkulator jeszcze raz do ręki i policzyć. Można skorzystać z zastępstwa zawodnika. Są do dyspozycji młodzi juniorzy, którzy mogą się objeździć w meczu bez presji. Przecież toruńscy żużlowcy ich nie pogryzą i nie skrzywdzą. Nawet, jakby odkręcili manetkę gazu na pół gwizdka, to by wrocławian zostawili dwadzieścia metrów z tyłu w połowie pierwszego okrążenia. To byłby żużel bezkontaktowy i przez to bezpieczny.

Dziękuję w imieniu Drużyny za wsparcie i wspaniały doping. Mamy nadzieję, że ambitna jazda tej młodej drużyny dostarczyła Wszystkim pozytywnych emocji.

Ze sportowym pozdrowieniem
Piotr Baron

Piotr Baron dokonał w tym roku cudu we Wrocławiu. Zgadzam się z każdą jego opinią i decyzją. Nie rozumiem tylko tej ostatniej...

Oświadczenie można nazwać prawie lakonicznym. A lakonizm w starożytnej Grecji oznaczał sprzyjanie Sparcie. Różnica jest taka, że dawniej ten sposób mówienia był oszczędny w słowach, ale treściwy. Sposób przedstawienia sprawy przez Spartę Wrocław nie zawiera wielu słów, lecz niestety nie tłumaczy konkretnie niczego. To niczemu nie sprzyja. A już na pewno nie pomoże wizerunkowi klubu i pozyskaniu nowych kibiców.

Tomasz A®muła

Kategorie:żużel,speedway

Zielona Mila Śląska Wrocław

19 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

Jestem piłkarskim ignorantem. Nie czuję żadnych emocji, kiedy widzę kopaczy w TV, ale postanowiłem się przemęczyć i mecz Śląska z Rapidem Bukareszt obejrzałem. W CAŁOŚCI. Co prawda robiłem to bez większego skupienia, ale po bramce Sebastiana Mili na początku meczu to się zmieniło, bo uwierzyłem w siłę Śląska i czułem, że jestem świadkiem ważnego wydarzenia w historii wrocławskiego klubu.

A, że moje stare, małe telewizyjne pudło zaczęło śnieżyć, to pobiegłem do sąsiada, żeby zobaczyć triumf Śląska w jakości HD. Sąsiad jest jeszcze większym ignorantem ode mnie, bo meczu w ogóle nie oglądał. Jednak dał się przekonać i przełączył na piłkę kopaną. Ledwo to zrobił – padła bramka dla gości i było już 1:1. Właściwie to szkoda, że Sebastian Mila tak szybko dał prowadzenie wicemistrzom Polski, bo jego bramka sprawiła, że z naszych zeszło powietrze, a kopa na rozpęd dostał Rapid! Rumuni zaczęli grać z takim zaangażowaniem, że kompletnie zepchnęli Śląsk do defensywy i bardzo szybko wrocławianie przestali być widoczni na boisku. I nie przyjmuję tłumaczenia, że to złudzenie optyczne, bo nasi biegali po zielonej murawie i grali w zielonych strojach.

Sebastian Mila. Wczoraj dał kibicom trochę radości i nadziei. (Fot. SebastianMila.pl)

Rapid ich niszczył. Był lepszy i zasłużenie wygrał 3:1. To właściwie koniec przygody wrocławskiego klubu w eliminacjach Ligi Europejskiej. Podopieczni trenera Oresta Lenczyka pojadą do Rumunii na rewanż, jak na skazanie i bez nadziei na odroczenie wyroku, więc droga z szatni na boisko może się naszym  bardzo dłużyć. Taka Zielona Mila, jak w książce Stephena Kinga. Ale bez obaw. Horroru nie ma. We Wrocławiu nikt na piłkarzy żadnego wyroku nie podpisuje. Kibice są z drużyną i pokazali to wczoraj na trybunach. Bo jak tu mieć pretensje po słabym meczu do drużyny, która zaczyna notować pierwsze sukcesy po ponad dwudziestu latach przerwy i wyciąga Wrocław z piłkarskiego dna i marazmu…?

Tomasz_A®muła

Kategorie:piłka (s)kopana

Architekt własnego sukcesu

16 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

W  sobotę 27.08 na torze przy Rakietowej odbędzie się Driftingowy Puchar Polski Drift Open 2011. W zeszłorocznej edycji imprezy pojawił się wrocławski debiutant Bartłomiej „Borys” Solecki, który zgłosił się do wyścigu w ostatniej chwili. Plan miał ambitny i prosty: wystartować i pokonać tylu rywali ilu się da z polskiej czołówki drifterów. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że prawie tego dokonał bez rajdowego kombinezonu i z uszkodzoną turbiną w swoim Nissanie.

Faworytów oczywiście wtedy nie pobił, ale podbił serca wrocławskich kibiców, którzy docenili jego spontaniczny wyjazd na tor, ambitną jazdę i niespodziewany awans do TOP 32 imprezy. Jego fani już zapowiadają zorganizowany doping i dobrą zabawę połączoną z piknikiem podczas sobotniego Drift Open 2011. To trzeba zobaczyć, bo Solecki to wciąż ten sam skromny i cichy człowiek, ale już zupełnie inny kierowca.

Jego kariera zaczęła się od wspomnianego braku kombinezonu i uszkodzonego sprzętu. Do tego kask i koła do Nissana były pożyczone, czyli wszystko spontanicznie z marszu i amatorsko. Ale to już historia. Solecki przeszedł w ciągu roku dużą metamorfozę. Mentalną i sprzętową. Przed rokiem „Borys” miał duże wsparcie przyjaciół i rodziny, ale to do końca nie mogło zabezpieczyć zaplecza serwisowego. Teraz to się zmieniło. Solecki nawiązał współpracę z innymi kierowcami i zamierzają w trójkę stworzyć wspólny team. Koniec z mozolnym dłubaniu przy sprzęcie w pojedynkę. W drużynie szybciej, taniej i łatwiej. – Chcemy z „Katodem” i „Florkiem” w najbliższym czasie jeździć w trójkę w jednych barwach. Póki co tylko mój samochód jest na pełnym chodzie, ale reszta teamu powoli kończy przygotowywać swoje maszyny. Taka współpraca to dużo korzyści. Kolega prowadzi własny sklep z częściami samochodowymi i warsztat, więc wiele rzeczy robimy razem – tłumaczy „Borys”.

Bartłomiej "Borys" Solecki (Fot. Michał Starościk)

Wrocławski drifter w ostatnim czasie w swoim Nissanie 200 SX S 14 zamontował nowy komputer odpowiadający za pracę silnika i ustawienia jego elementów. Można nim na przykład sterować odpowiednie dozowanie mocy na różnych obrotach. Niuanse techniczne są tu bardzo ważne, jak w każdym innym sporcie motorowym, ale dostrojenie wszystkiego nie jest oczywiście prostą sprawą. Ale tu też z pomocą przychodzi team. – Na starym komputerze seryjnym nie dało się dobrze wystroić samochodu, a nowy oddałem w ręce bardziej doświadczonego kolegi. „Katod” ma lata praktyki i pomaga mi nie tylko w warsztacie, ale też na torze. To on właściwie pokazał mi, jak się driftuje, zawsze służy pomocą i doradzi, gdzie zahamować ręcznym, strzelić ze sprzęgła, czy pojechać linią – wylicza zalety współpracy Solecki. Aż ciężko uwierzyć, kiedy on znajduje na to wszystko czas, bo jest dziennym studentem architektury, który niczego nie zaniedbuje i indeks już dawno zdał. Dzięki temu ma przed sobą jeszcze dwa miesiące wakacji i dobrą pogodę, więc bawi się na pełnych obrotach i jedzie przez życie na najwyższym biegu.

Nissan 200 SX S 14 (Fot. Michał Starościk)

Jeszcze rok temu „Borys” walczył na torze nie tyle z rywalami, co z samym sobą i własnym autem. Dało się zauważyć brak doświadczenia, umiejętności i problemy z serwisowaniem samochodu. Było za to doskonale widoczne zaangażowanie, chęci i wrodzony talent do jazdy ślizgiem kontrolowanym. Tymi zaletami „kupił” publikę, która cieszy się jego jazdą, tak samo, jak on. – Teraz jest to dla mnie świetna zabawa. Przez rok nauczyłem się bardzo dużo. Praktyka i treningi zrobiły swoje. Nabrałem pewności siebie i wiem, że nie spalę się z nerwów na starcie. Jak palić, to tylko gumy w doborowym towarzystwie w sportowej walce i do samej mety – mówi Bartłomiej Solecki.

Trening czyni mistrza, ale wrocławski drifter ma już trochę dość jazdy po torze na ulicy Rakietowej. Mimo że jest to sport bardzo widowiskowy, to w Polsce wciąż jest mało znany, niszowy. Nie powstaje zbyt wiele miejsc, gdzie zawodnicy mogliby legalnie się ścigać i podnosić swoje umiejętności. – Rakietowa już mnie nudzi. Jest oklepana i niczego się już tam nie nauczę. To jest jazda na pamięć, a nie o to przecież chodzi. Trzeba być elastycznym. Stawiać sobie nowe cele, podnosić poprzeczkę i zmagać się z fajnymi technicznymi trudnościami. Ten tor jest bardzo wolny. Właściwie wszystko wykonuje się maksymalnie na drugim biegu. I to jest problem, bo brakuje przez to frajdy i prawdziwej zabawy. A ja chcę spróbować wyższej szkoły jazdy – tłumaczy przyszły architekt.

Ostatni zakręt i prosta droga do sukcesu... (Fot. Michał Starościk)

Innego toru we Wrocławiu nie ma, więc drifter nie ma wyboru i dalej pali gumy przy płocie wrocławskiego lotniska. Nie robi tego oczywiście za darmo. Wynajęcie toru kosztuje. I to dużo więcej niż chociażby u naszych sąsiadów z południa, więc ciężko marzyć o szybkim rozwoju tego sportu na polskim podwórku. – W Czechach ten sport jest bardziej popularny, torów jest więcej i są ciekawe technicznie. Wynajęcie jest też dużo tańsze. Przykładowo za równowartość 150zł w Czechach można wynająć kawałek asfaltu do ścigania na cały dzień. U nas na tym rakietowym placu zabaw można się pobawić jakieś trzy godziny – mówi drifter.

Ale Bartłomiej Solecki to prawdziwa „złota rączka” i finansowo też sobie radzi. Majsterkowanie przy sprzęcie (nie tylko samochodowym), to jego hobby i wielka pasja. Wychodzi mu to znakomicie i dzięki swoim umiejętnościom dorabia w firmie budowlano – remontowej. Sam pracuje na swój sukces, a zarobione w ten sposób pieniądze przeznacza głównie na serwis wozu, ale to, jak wiadomo – studnia bez dna.

Drift to droga zabawa, a w zeszłym sezonie na Nissanie „Borysa” doskonale było widać czerwony lakier. Brak sponsorów i ich reklam na samochodzie, to największa zmora każdego kierowcy. Jednak ostatnio auto przeszło rewolucję i jest nie do poznania. Niestety nie ma to wiele wspólnego z potencjalnymi sponsorami, ale Nissan i tak robi duże wrażenie. Zdjęcie nie oddaje tego w pełni? Nie wierzysz, że ta maszyna jest w stanie ścigać się bokiem? To właściwie, czemu nie sprawdzić tego na żywo?

Tam po prostu w sobotę trzeba być, żeby zobaczyć, jak Solecki będzie bawił się z przyciąganiem ziemskim i prawami fizyki w swoją własną grę i ją wygrywa.

Tomasz_A®muła

 

Więcej zdjęć znajdziesz tutaj: http://www.facebook.com/michalstaroscik

Początek zawodów: 27 sierpnia, godz. 10.00.

Miejsce: Tor Redeco, ul. Rakietowa 39.

Bilety: 20zł. Wejście za darmo dla dzieci do 12 lat i osób na wózkach inwalidzkich.

Kategorie:DRIFT

Totalna niemoc, kompletny pech

15 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

Tydzień temu śmiałem się, że Marma Rzeszów wykluczyła się z dalszej walki w play off po blamażu u siebie z Falubazem. I już nawet przy odrobinie fuksa widziałem Spartę Wrocław w półfinale. Ale limit szczęścia Sparty się wyczerpał i miano szczęśliwego przegranego przypadnie raczej Unii Leszno. Już w trzecim wyścigu meczu Sparty z Unibaxem poważny upadek zaliczył Tomasz Jędrzejak. „Ogór” stoczył świetną walkę z Chrisem Holderem, ale po tym jak stracił prowadzenie nie odpuścił i wbił się w koło Australijczyka. Efekt był taki, że przeleciał przez kierownicę i runął na tor. Szkoda, bo bieg układał się remisowo i stawianie wszystkiego na jedna kartę w trzecim wyścigu meczu było zbędne. A tak Jędrzejak do kolejnego swojego biegu nie wyjechał, a później zrobił punkt i dwa zera. Za duża strata dla zespołu.

Tomasz Jędrzejak. Szkoda, że jednak nie odpuścił...

W tym meczu dla gospodarzy wszystko układało się nie tak. Znowu zawodził Kennteh Bjerre i beznadziejnie zaczął zawody Piotr Świderski. Mniej więcej po sześciu biegach wiadomo było, że tu nie ma komu jechać i o dobrym wyniku trzeba zapomnieć.

Niestety najgorsze było dopiero przed nami. W jedenastym wyścigu kapitan wrocławskiej Sparty zaliczył upadek na wyprostowanym motocyklu. Przydzwonił z taką mocą w bandę, że prześwidrował na wylot nie tylko dmuchawca, ale też dechy. To był gwóźdź do wrocławskiej trumny i koniec marzeń o dobrym rezultacie końcowym. Bo właściwie o wyniku to już nikt nie myślał. Ważniejsze było, czy Piotr Świderski wyjdzie z tej kraksy w jednym kawałku. Kibice za upadek „Świdra” obwinili Holdera. Wygwizdali go i zbesztali słownie. Zupełnie niesłusznie. To była walka w pierwszym łuku i to Kennteh Bjerre zaczął kłaść Australijczyka na Polaka. No i efekt domina w pierwszym łuku murowany.

Chris Holder święty nie jest, ale w niedzielę jechał fair play.

Tu winnego nie ma. Gwizdy nie pomogą. A Holder był pierwszym, który złapał za motor, aby go odciągnąć, żeby służby medyczne mogły w ogóle zacząć poszukiwania Świderskiego pod bandą. Diagnoza nie jest optymistyczna. Kapitan Sparty już w tym roku na tor nie wyjedzie.

Żal mi tego zawodnika. Podziwiam jego waleczność i zaangażowanie. A kiedy znajomi pytają mnie, czemu akurat jemu tak szczególnie kibicuję, to żartuję, że to dlatego, bo obaj urodziliśmy się 11.05.1983 roku i pewnie przyszliśmy na świat w jednym szpitalu, więc jeden został żużlowcem, a drugi nie miał wyjścia i musiał pisać o tym sporcie. „Świder”, wracaj szybko na tor. Kibice czekają. A mi się tematy do pisania kończą.

Piotr Świderski. Największy pechowiec meczu.

Upadek „Świdra”

Na konferencji podsumował cały mecz Piotr Baron, który był jedynym przedstawicielem gospodarzy na spotkaniu i tłumaczył, czym to jest spowodowane. – Gratulacje dla Torunia. Goście pojechali świetny mecz. My mieliśmy sporego pecha. Najpierw upadł Tomek Jędrzejak i właściwie wszystko od tego się zaczęło. Po tej kraksie z drużyny zeszło lekko powietrze. A później było już tylko gorzej. To nie jest tak, że w jedenastym biegu przewrócił nam się zawodnik i ja mogę o tym mówić spokojnie. Przede wszystkim jest to nasz przyjaciel, z którym pracowaliśmy bardzo ciężko i jest nam go bardzo szkoda. Zaraz pojedziemy do szpitala i będziemy wiedzieć więcej, co się z nim dzieje. Załatwimy mu najlepszą opiekę, jaką można. Przypuszczenia są takie, że Piotrek ma złamane kości podudzia i może jeszcze żebra. Przepraszam, że żadnego żużlowca z Wrocławia na tej konferencji nie ma. Oni chcieli przyjść, ale obiecaliśmy sobie, że godnie pożegnamy się z kibicami i wszyscy są teraz właśnie na tym spotkaniu. To nie brak odwagi po porażce. To ukłon w stronę kibiców – tłumaczył Baron.

Maciej Janowski. Pożegnanie z kibicami. Oby tylko na okres zimowy...

Wrocławianie ulegli różnicą 26 punktów. Leszczynianie dość nieoczekiwanie przegrali u siebie z Gorzowem 39:51, czyli mają -12 małych punktów. Falubaz rozjechał Marmę Rzeszów w dwumeczu i jest lepszy od rywali o 58 oczek.

Co to właściwie oznacza? „Byki” wejdą do półfinału, mimo że nie wygrają żadnego meczu w pierwszej rundzie play off. Chyba, że Sparta przegra za tydzień 40:50 w Grodzie Kopernika, a Tomasz Gollob z ekipą Stali pobije Unię Leszno w stosunku 58:32.

Mówicie, że to niemożliwe? Pewnie macie rację. Tylko pamiętajcie, że w niedzielę we Wrocławiu około godziny 15. nikt nie wierzył, że Sparta ledwo dociągnie w meczu do 30 punktów. To byłoby niemożliwe! A jednak się stało. No to jedziemy dalej, a co ma być, to będzie. Bo żużel to taki sport, gdzie wszystko może się zdarzyć i nie ma sensu wypełniać programu zawodów przed rozpoczęciem meczu.

Tomek_”Jawor”_ A®muła

Kategorie:żużel,speedway

II runda Pol-Motors Drift Open 2011

15 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

II runda Pol-Motors Drift Open 2011 we Wrocławiu. Szczegóły jutro…

 

Kategorie:DRIFT

Powiało nudą, zawiało halnym

12 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

Tuż przed rozpoczęciem Tour de Pologne miałem prosty plan – po każdym etapie zamierzałem napisać kilka słów o tym, co mnie zaskoczyło na plus, podnosiło ciśnienie i wzbudzało we mnie pozytywne sportowe emocje. I napisałem. To znaczy, jak widać poniżej we wcześniejszym wpisie, nic nie napisałem, ale w tym wypadku czysta kartka papieru biała strona jest przecież najlepszym komentarzem 68. TdP.

Może trochę przesadzam i wyścig ten zupełnie beznadziejny nie jest, ale było na tyle nudno, że zamiast pisać  codziennie na siłę po maksymalnie jednym pozytywnym zdaniu o etapie, to wolę podsumować całość i zebrać te plusy do kupy. A raczej do małej kupki…

Jakie dostrzegam pozytywy z etapów płaskich? Przede wszystkim Polacy uciekali i mieli ustaloną taktykę. I chwała im za to. Dzięki ambitnej jeździe przede wszystkim Adriana Kurka i zdobywaniu cennych sekund na premiach lotnych była szansa na zdobycie koszulki lidera. Warunek był jeden-sprinterzy musieli pokonać Niemca Marcela Kittela na kresce. Ale to niestety okazało się zadaniem niewykonalnym na tegorocznym TdP. Trudno, ale uciekać i tak było warto. „A po co się męczyć skoro i tak ich zawsze peleton dochodził przed metą?”- pytali mnie znajomi, którzy tej dyscypliny sportowej nie traktują do końca poważnie. Odpowiedź jest prosta: po to, aby walczyć o pozostałe koszulki, punkty. Po to, żeby się pokazać. A że w tym szaleństwie jest metoda udowodnił w 2008 roku Marcin Sapa. Tour de Pologne liczył w sumie 1200km, a Polak spędził w ucieczkach połowę tego dystansu!

Efekt? Kontrakt zawodowy z zawodową grupą Lampre. Obserwatorzy zagraniczni podczas polskiego wyścigu uznali, że niezły z niego fighter i warto w chłopaka zainwestować. I tak Polak otworzył sobie drogę do wielkiej kariery i prawie udało mu się zwiać peletonowi podczas Tour de France. Zabrakło mu wtedy chyba kilometra…

Etap piąty też był płaski, choć przez dziennikarzy TVP został szumnie okrzyknięty pierwszym odcinkiem górskim. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby na etapie górskim do mety dojechał prawie stuosobowy peleton, a drugi na mecie finiszował sprinter. Takie rzeczy tylko w Polsce! Panowie komentatorzy – reklama TdP i promocja kolarstwa w naszym kraju jest bardzo potrzebna, ale róbcie to z umiarem. Ponosi was. Wasza praca w telewizji to nie to samo, co fantastyczne sprawozdanie radiowe Wojciecha Trojanowskiego w latach 30. dla Polskiego Radia. On mógł opowiadać dla radia bajki i mówić: „Jaka szkoda, że państwo nie mogą tego zobaczyć.” Wy w TV nie możecie. Nie róbcie z widza (który często zna się na kolarstwie lepiej od was) idioty. Każdy na ekranie telewizora widzi to samo, co wy. I to w kolorze i w jakości HD.

Prawda jest taka, że Terma Bukowina – Bukowina Tatrzańska był jedynym etapem górskim i największym plusem tegorocznego TdP. Słowak Peter Sagan miał tylko 15 sekund przewagi w generalce i pewne było, że wszyscy bez wyjątku muszą stanąć na pedały, aby podjechać pod Gliczarów, ale absolutnie nie dało się przewidzieć kto ostatecznie stanie na podium. I wreszcie były kolarskie emocje, czyli jazda na maksa i naturalna selekcja pod górkę przy nachyleniu 24%.

A ten podjazd wygląda tak:

I takich etapów powinno być więcej. Jest Karpacz, Zieleniec, Bukowina, Zakopane. Z TdP naprawdę można zrobić wyścig ciekawy i trudny. Ale zamiast tego mamy spacer dla górali. Uciekał Rutkiewicz, wygrał Martin, który zepchnął z pozycji lidera Sagana i jeszcze wszystko mogło się zdarzyć.

I nie było w Krakowie etapu przyjaźni na zakończenie imprezy, bo przewaga Martina wynosiła zaledwie 3 sekundy. Z jednej strony to dobrze, bo emocje były do końca, ale z drugiej, to dowód, że TdP jest wyścigiem o niskim poziomie trudności. Tu wszyscy przyjeżdżają koło w koło. I dlatego przez cały tydzień wieje nudą, a tylko na jednym etapie zawiewa halnym.

Tomek_A®muła

Kategorie:Kolarstwo

Tour de Pologne? Fajnie, że był…

12 sierpnia, 2011 Dodaj komentarz

 

 

 

 

 

 

 

 

CDN…

Kategorie:Kolarstwo