Strona główna > Kolarstwo > Powiało nudą, zawiało halnym

Powiało nudą, zawiało halnym

Tuż przed rozpoczęciem Tour de Pologne miałem prosty plan – po każdym etapie zamierzałem napisać kilka słów o tym, co mnie zaskoczyło na plus, podnosiło ciśnienie i wzbudzało we mnie pozytywne sportowe emocje. I napisałem. To znaczy, jak widać poniżej we wcześniejszym wpisie, nic nie napisałem, ale w tym wypadku czysta kartka papieru biała strona jest przecież najlepszym komentarzem 68. TdP.

Może trochę przesadzam i wyścig ten zupełnie beznadziejny nie jest, ale było na tyle nudno, że zamiast pisać  codziennie na siłę po maksymalnie jednym pozytywnym zdaniu o etapie, to wolę podsumować całość i zebrać te plusy do kupy. A raczej do małej kupki…

Jakie dostrzegam pozytywy z etapów płaskich? Przede wszystkim Polacy uciekali i mieli ustaloną taktykę. I chwała im za to. Dzięki ambitnej jeździe przede wszystkim Adriana Kurka i zdobywaniu cennych sekund na premiach lotnych była szansa na zdobycie koszulki lidera. Warunek był jeden-sprinterzy musieli pokonać Niemca Marcela Kittela na kresce. Ale to niestety okazało się zadaniem niewykonalnym na tegorocznym TdP. Trudno, ale uciekać i tak było warto. „A po co się męczyć skoro i tak ich zawsze peleton dochodził przed metą?”- pytali mnie znajomi, którzy tej dyscypliny sportowej nie traktują do końca poważnie. Odpowiedź jest prosta: po to, aby walczyć o pozostałe koszulki, punkty. Po to, żeby się pokazać. A że w tym szaleństwie jest metoda udowodnił w 2008 roku Marcin Sapa. Tour de Pologne liczył w sumie 1200km, a Polak spędził w ucieczkach połowę tego dystansu!

Efekt? Kontrakt zawodowy z zawodową grupą Lampre. Obserwatorzy zagraniczni podczas polskiego wyścigu uznali, że niezły z niego fighter i warto w chłopaka zainwestować. I tak Polak otworzył sobie drogę do wielkiej kariery i prawie udało mu się zwiać peletonowi podczas Tour de France. Zabrakło mu wtedy chyba kilometra…

Etap piąty też był płaski, choć przez dziennikarzy TVP został szumnie okrzyknięty pierwszym odcinkiem górskim. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby na etapie górskim do mety dojechał prawie stuosobowy peleton, a drugi na mecie finiszował sprinter. Takie rzeczy tylko w Polsce! Panowie komentatorzy – reklama TdP i promocja kolarstwa w naszym kraju jest bardzo potrzebna, ale róbcie to z umiarem. Ponosi was. Wasza praca w telewizji to nie to samo, co fantastyczne sprawozdanie radiowe Wojciecha Trojanowskiego w latach 30. dla Polskiego Radia. On mógł opowiadać dla radia bajki i mówić: „Jaka szkoda, że państwo nie mogą tego zobaczyć.” Wy w TV nie możecie. Nie róbcie z widza (który często zna się na kolarstwie lepiej od was) idioty. Każdy na ekranie telewizora widzi to samo, co wy. I to w kolorze i w jakości HD.

Prawda jest taka, że Terma Bukowina – Bukowina Tatrzańska był jedynym etapem górskim i największym plusem tegorocznego TdP. Słowak Peter Sagan miał tylko 15 sekund przewagi w generalce i pewne było, że wszyscy bez wyjątku muszą stanąć na pedały, aby podjechać pod Gliczarów, ale absolutnie nie dało się przewidzieć kto ostatecznie stanie na podium. I wreszcie były kolarskie emocje, czyli jazda na maksa i naturalna selekcja pod górkę przy nachyleniu 24%.

A ten podjazd wygląda tak:

I takich etapów powinno być więcej. Jest Karpacz, Zieleniec, Bukowina, Zakopane. Z TdP naprawdę można zrobić wyścig ciekawy i trudny. Ale zamiast tego mamy spacer dla górali. Uciekał Rutkiewicz, wygrał Martin, który zepchnął z pozycji lidera Sagana i jeszcze wszystko mogło się zdarzyć.

I nie było w Krakowie etapu przyjaźni na zakończenie imprezy, bo przewaga Martina wynosiła zaledwie 3 sekundy. Z jednej strony to dobrze, bo emocje były do końca, ale z drugiej, to dowód, że TdP jest wyścigiem o niskim poziomie trudności. Tu wszyscy przyjeżdżają koło w koło. I dlatego przez cały tydzień wieje nudą, a tylko na jednym etapie zawiewa halnym.

Tomek_A®muła

Kategorie:Kolarstwo
  1. Brak komentarzy.
  1. No trackbacks yet.

Dodaj komentarz